Witam!
Po pierwsze przepraszam za opóźnienie, ale dostałam szlaban...Po drugie nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale był on konieczny.
Po trzecie - zostawcie swoją opinię w komentarzu ;)
Nie przedłużając oddaję w wasze ręce rozdział 5 :)
- Jestem... - powiedziała postać i uchyliła kaptur.
Hermiona krzyknęła i upadła na podłogę.
***
- Zacząłeś beze mnie, Nathanielu.
- Zacząłem gdy się pojawiła, Ojcze.
- Nie nałożyłeś zaklęć ochronnych! - mrożący krew w żyłach głos zaczął krzyczeć.
- Ten korytarz jest tak rzadko używany, że uznałem, że nie są potrzebne.
- Przypałętał się tu ten dureń Malfoy!
- Nic nam nie zrobi! Nie znajdzie nas!
- Co jej zrobiłeś?
Mężczyźni spojrzeli na leżącą na ziemi dziewczynę.
- To tylko Drętwota.
- Tylko?! Teraz trzeba czekać, aż jej krew oczyści się z magii!
- Zaczekamy! Przecież nie potrwa to dłużej niż godzinę!
- A nie mogłeś tego załatwić inaczej?!
- Nie mogłem Ojcze! A ty nie możesz mi rozkazywać! Zapanuję nad światem! Z tobą albo bez ciebie! To JA jestem Dziedzicem!
***
W tym samym czasie Hermina obudziła się ze strasznym bólem głowy. W tle ktoś krzyczał. Nagle sobie przypomniała.
"Nathaniel" - pomyślała.
Ten mężczyzna to był Nathaniel. Jej Nathaniel. Jej pierwsza miłość, najlepszy przyjaciel i pocieszyciel! A okazało się że jest jakimś pieprzo*ym Dziedzicem! A ona najwyraźniej była mu do zegoś potrzebna...
"Muszę się stąd wydostać!" - pomyślała brązowowłosa i zaczęła czołgać się do wyjścia. Jedynym problemem była różdżka leżąca tuż koło olbrzymiego węża... No i Hermiona była w kropce... No prawie ;)
-Accio różdżka! - szepnęła.
Jak dobrze, że nauczyła się magii manualnej w minimalnym stopniu.
No i bardzo dobrze, że mężczyźni zajęci kłótnią nie usłyszeli ani jej szeptu, ani lecącej w jej stronę różdżki...
Nie podnosiła się. Bała się, że wtedy ją zauważą, więc leżała i obmyślała plan.
- Drętwota! - usłyszała głos zza pleców i zobaczyła zaklęcie posłanek stronę Nathaniela. Nie oglądając się za siebie posłała kolejną Drętwotę w stronę mężczyzny nazywanego przez jej byłego przyjaciela ojcem. Za plecami usłyszała kroki i urwał jej się film...
***
*przed rozmową Nathaniela i "Ojca", na drugim końcu korytarza*
Draco może i nie był specjalnym dżentelmenem, ale nie nawidził ludzi krzywdzących kobiety.
Pamiętał noce przepełnione krzykiem bólu i przerażenia.
Nawiasem mówiąc, nieprzespane noce.
Pamiętał krwiożerczy śmiech ojca torturującdgo Matkę.
I obiecał sobie, że nigdy nie będzie taki jak on. Nie podniesie ręki na żadną kobietę. Niezależnie od krwi.
Dlatego nie powinniście się dzieić, że ruszył przed siebie gdy usłyszał krzyk. Tak się złożyło, że do portretu, który znamy z poprzedniego rozdziału, dotarł razem z jakimś starcem. Mężczyzna uśmiechnął się do Dracona i zdawał się czekać, aż ten sobie pójdzie. No więc Młody Malfoy udawał, że sobie poszedł. Za zakrętem rzucił na siebie zaklęcie, znane tylko kilku Śmierciorzercom z Wewnętrznego Kręgu. Dzięki niemu nikt nie będzie go widział, słyszał i czuł. Gdy Starcowi wydawało się, że Smok jest już daleko (a w rzeczywistości młody czarodziej stał tuż obok niego) szepnął tylko:
- Heshasa.
Portret się rozsunął, a Draco mógł spokojnie wejść do tajemniczej Komnaty i skryć się w cieniu...
***
- Miona powinna już tu być. A co jeśli coś jej się stało? Dean! Dean! Słuchasz mnie? - panna Weasley spojrzała na miejsce, któremu przyglądał się jej przyjaciel i były chłopak. - Wysoko mierzysz. Astoria Greengrass, no no no... Moja wspaniała współlokatorka... - Ginewra westchnęła pamiętając zdjęcia z biurka Astorii.
"Miłość rośnie wokół nas..." - pomyślała i bezwiednie zaczęła nucić piosenkę z jednej z mugolskiej bajek, które kiedyś pokazała jej Miona.
- Spadaj Ginny! Nie wyjeżdżaj mi tu z Królem Lwem! - warknął Dean w stronę zdziwionej Ginny, która jednak uśmiechnęła się i powiedziała:
- To jednak umiesz mówić? Nie wierzę! Jak myślisz, co z Mioną? Poszła dwadzieścia minut temu po różdżkę i jeszcze nie wróciła!
- Na pewno nic jej nie jest - odparł Dean i wrócił do swojego poprzedniego "inteligentnego" zajęcia.
A Ginewra Molly Weasley nie lubiła, gdy ktoś ją ignorował. Nigdy nie drażnij Lwicy...
- Ty śmierdzący, zapatrzony w siebie dupku! - zaczęła krzyczeć wstając od stołu. - Zamiast gąsienicą się na Astorię Greengrass mógłbyś choć trochę przejąć się tym, że twoja przyjaciółka zaginęła! Gdyby tu był Harry! A tak w ogóle to gdzie jest Harry? - zapytała jeszcze wściekła Ginny i wybiegła z Wielkiej Sali.
Dean był bardziej czerwony niż truskawka, gdy go zostawiała...
***
- Ty, Pan, a gdzie Potter? W końcu mieszkacie razem itp? - zapytał Blaise przyjaciółkę.
- Nie wiem, nie szliśmy tu razem...
- Draco też nie ma... Zaczynam się o niego martwić... Przecież to jeszcze takie duże dziecko - Diabeł puścił Parkinson "oczko", ale widać było, że się martwił o przyjaciela.
- Blaise ja też się martwię, ale co możemy zrobić? Tylko tyle co Wiewióra, czyli pójść ich szukać!
- To chodź! - powiedział Mulat i wyciągnął ją z Wielkiej Sali.
***
- Rozdzielmy się! Ty na prawo, ja na lewo! I trzeba sprawdzić ich Dormitoria! - powiedział Diabeł i już go nie było.
***
Pokój, który Smok dzielił z Wieprzlejem był pusty.
- Faktycznie strasznie urządzony... - szepnął sam do siebie Diabeł i szukał dalej.
Nie kierował się w jakąś specjalną stronę, nogi same go poniosły. Zamyślony zderzył się z Ginny wychodzącą z innego korytarza. Nietrudno się pewnie domyślić, kto wylądował na podłodze...
- Ty dupku uważaj jak chodzisz!
- Przepraszam, jesteś taka mała, że cię nie zauważyłem. Ale też się cieszę, że cię widzę, Weasley.
- Co tu robisz?
- To samo co ty.
[przypis od autorki: uwaga, bez cenzury ;)]
- Pieprzysz.
- Z tobą zawsze i wszędzie - szelmowski uśmiech posłany w stronę Ginny sprawił, że ta się zarumieniła.
- Zbok!
- To ty tak się przejęłaś moimi słowami - odpyskował, patrząc na jej rumianą twarz.
Ginny już chciała coś odpowiedzieć, kiedy na końcu korytarza zobaczyli dwoje ludzi. Draco i Hermiona ledwo szli, ale widać było, że Gryfonka jest w gorszym stanie. Diabeł i Ruda przestali się kłócić i podbiegli przyjaciołom na pomoc...
***
Przerażającą i zimną ciszę Hogwardzkich korytarzy przerwały kroki jednej z uczennic. Pansy Parkinson szukała Harrego Pottera i... No cóż, zastanawiała się, skąd Diabeł wiedział, że martwiła się o Wybrańca, a nie tylko o Draco? Ale ani jednego, ani drugiego nigdzie nie było...
Nagle Pansy potknęła się o coś i wyłożyła jak długa na podłodze. Odwróciła się, by sprawdzić co to było, a gdy zobaczyła przeszkodę serce podskoczyło jej do gardła.
Na podłodze leżało ciało jednej z nauczycielek, chyba nowej od astrologii, profesor Africi [czyt. Africzi] Benson.
Czarnowlosa już chciała krzyczeć po pomoc, kiedy coś ją powstrzymało. Przyjżała się zwłokom. Nauczycielka została zabita przez pchnięcie nożem, tak jakby ktoś nie chciał używać czarów, by nie zostać nakrytym, rana znajdowała się pod żebrami z tyłu.
"Prosto w serce..." - pomyślała Pansy.
Na podłodze była kałuża krwi. Wtedy Parkinson zobaczyła coś jeszcze. Niedokończony napis.
"Nie ufajcie Alb"
"Nie ufajcie Alb"
"Nie ufajcie Alb"...
***
- Albusowi Dumbledore'owi... - szepnęła Hermiona i zemdlała...
*w moim opowiadaniu NIE pominęłam fragmentów książki, a Dumbledore SPADŁ z wieży
Dannie High